top of page
Tak wiele zawdzięcza muzyce

Nie zna nutowego języka, gra tylko ze słuchu, zamiast nazywać dźwięki – liczy je. W swoim życiu jednak bardzo  wiele zawdzięcza muzyce, i z ogromną pasją podchodzi do każdej jej formy – grania i słuchania. Akordeonista, gitarzysta, organista, czasami DJ, a w naszej wiosce – sołtys Tomek Polak, opowiada dziś o swoje wielkiej pasji.

 

 

Pamiętasz swój pierwszy instrument?

Pierwszym instrumentem była melodyka. To prosty, dęty instrument klawiszowy. Niektórzy mylnie nazywają go klarnetem. Dostałem go na gwiazdkę mając pewnie z 5 lat. Dość dużym zdziwieniem rodziny był fakt, gdy wyjąłem go spod choinki i zagrałem na nim kolędę. Widocznie przed świętami dość słabo był ukryty przede mną. Zasadniczo pasja ciągnęła się dalej w kierunku instrumentów wyposażonych w klawisze – niekoniecznie klawiszowych. Kolejnym instrumentem był 14 basowy, malutki akordeon. Kupiłem go od kolegi z Suchatówki – Tomka Augustyniaka. W owych czasach, a był to trudny początek lat osiemdziesiątych dostęp do szkól muzycznych dla „dzieci z daleka” był praktycznie niemożliwy. Moim nauczycielem był mój sąsiad – Stasiu Kulaszewicz. Miał on wówczas 80-basowy akordeon i często wieczorem siadał na ławce przed domem i grał. Tak w niedzielne popołudnia nauczył mnie pierwszej piosenki: „Szła dzieweczka do laseczka…”. Gram ją  zresztą do dzisiaj. Mały akordeon stawał się zbyt mały, tak więc po komunii rodzice odkupili znów od mojego kolegi Tomka -  kolejny - tym razem 80-basowy duży akordeon.

Uczyłeś się gdzieś grać?

Tak, pierwszym moim nauczycielem po kuzynie Staszku, z którym grałem „ze słuchu”, był Pan Mieczysław Kołodziejczak. Od piątej klasy rozpocząłem naukę w Szkole Podstawowej nr 2 w Gniewkowie i równocześnie 2 razy w tygodniu chodziłem do Pana Mieczysława do mieszkania w bloku,  na naukę gry na akordeonie. Ważący kilkanaście kilogramów akordeon wiozłem pociągiem do Gniewkowa i „taszczyłem” na lekcje. To daje do myślenia jak bardzo dziś zmieniły się czasy i jak rodzice robią wszystko za dzieci – byle tylko chciało grać – a ono nie chce!. W tamtym czasie  rozpoczęła się moja przygoda z nutami. Trudna przygoda, bo do dziś język nutowy nie jest moim ulubionym językiem. W ósmej klasie szkoły  podstawowej rodzice zapisali mnie do GOK w Gniewkowie na naukę gry na akordeonie. Zakończyła się ona- przyznaję, zaledwie dostateczną oceną podczas egzaminu w inowrocławskiej szkole muzycznej. Ot, cała moja nauka. W podstawówce również sięgnąłem po gitarę. To rodzinny instrument -  na gitarze gra dwóch moich braci. Gitara stała się codziennym instrumentem na studiach, szczególnie w akademiku. To właśnie gitara rozwinęła moją pasję poezji śpiewanej: Stachura, Stare Dobre Małżeństwo, Pod Budą… Muzyka pozwoliła się szybciej nauczyć języka, słuchając tysięcy piosenek śpiewanych po angielsku. Pozwoliła zwiedzić wiele miejsc, poznać dziesiątki ciekawych ludzi. Z każdego ciekawego kraju przywożę jakiś instrument. Dziś mam sporą kolekcję instrumentów z najdalszych krajów świata, a najciekawsza z nich jest gitara z Nowej Zelandii, której przewiezienie graniczyło niemal z cudem.

Jak rozwijała się Twoja pasja?

 

W życiu miałem szczęście do bardzo dobrych szkół. Najpierw wspaniały okres  -niestety nie istniejącej już szkoły w Suchatówce – tu  grałem na akordeonie. Później bardzo dobra Szkoła Podstawowa nr 2 w Gniewkowie. Z wielką dumą wspominam naukę w tej szkole, moich nauczycieli i wychowawców, a przede wszystkim Panią świetlicową. W tej szkole również kilka razy zagrałem na akordeonie. Wreszcie, moim zdaniem najlepsza szkoła rolnicza w regionie – Zespół Szkół w Bielicach. Ta szkoła odegrała w moim życiu największą rolę. Dała początek nauki w kierunku techniki rolniczej, a to czego się nauczyłem  - z wielką pasją - od niemal 20 lat wykorzystuję w mojej pracy zawodowej.  To w Bielicach  miałem możliwość kontynuowania pasji muzycznej, grając w zespole. Zaczęło się dość specyficznie. Jeden z wychowawców w internacie za pewną niedozwoloną czynność, „poprosił” mnie i kilku kolegów o wykonanie pracy fizycznej - w ramach zadośćuczynienia - i wynoszenie na śmietnik starych kolumn, wzmacniaczy i gitar. Wpadłem wówczas na pomysł, by poprosić dyrektora szkoły, żeby ten stary sprzęt pozostał w internacie (już wówczas było coraz więcej wolnych pokoi) i byśmy mogli na nim ćwiczyć. Tak się złożyło, że spośród kolegów z mojej klasy kilku okazało się „grajkami”  - i zaczęliśmy. Wówczas nie było Internetu, komórek,  komputerów – dlatego zamiast siedzieć bezczynnie – graliśmy. Graliśmy to dużo powiedziane, bo połowę czasu spędzaliśmy na lutowaniu i naprawianiu sprzętu.

Jaką muzykę graliście?

Zaczęliśmy oczywiście od muzyki łatwej, lekkiej i podobno przyjemnej – dziś mówi się na to Disco Polo. Łatwa muzyka, bo oparta praktycznie na jednym rytmie perkusji i basu, a poza tym na maksymalnie czterech, wciąż powtarzanych akordach. W pierwszym składzie byłem tylko wokalistą, później zacząłem grać na organach. Pierwsze szkolne, dwupoziomowe organy i samodzielna nauka. W zasadzie do dziś pasję związaną z organami zawdzięczam mojemu bratu, który kiedyś powiedział, że „ci co nie znają nut, muszą umieć liczyć”. Tak nauczyłem się liczyć dźwięki w akordach. W Bielicach nasz zespól nazwaliśmy „Aster” od nazwy ówczesnej gitary. Wielkich sukcesów nie osiągnęliśmy z naszą muzyką, kilka szkolnych akademii, zabawy taneczne w internacie, przegląd wojewódzki i rozwój (pewnie pod koniec) bardziej w kierunku piosenek religijnych. Aster zakończył swą działalność w naszej Suchatówce „na grzybku”, grając ostatni występ – ostatnią zabawę taneczną. Szkolny zespół to ekipa, z którą po 20 latach założyłem Ranczo-Group.

 

No właśnie. Chyba z tej muzyki najbardziej Cię znamy?

 

Hmm… Tu znów przypadek. Po dwudziestu latach od skończenia szkoły, budując  dom, spotkałem dawnego perkusistę zespołu Aster - Mikołaja. Robił mi „wykończeniówkę”. Pewnego dnia na poddaszu zapytał – co tu będzie za sala? Bez wahania odpowiedziałem, sala prób – bo bardzo chciałbym żebyśmy kiedyś znów razem zagrali. W niedzielny poranek zjechali się koledzy z rodzinami, nie mieliśmy zbyt wiele sprzętu: gitara, jeden kocioł perkusji i organy. Tak rozpoczęła się historia Ranczo Group -  zespołu, dla  którego wówczas muzyka  była na drugim miejscu. Największym sukcesem i sednem Rancza były rodziny, które całe zaangażowały się w ten projekt. Spotykały się nasze żony, dzieci, razem wyjeżdżaliśmy, spędzaliśmy wigilię, przeżywaliśmy radości i troski. Na początku było nas czworo, później doszedł gitarzysta Adam. Fenomen polegał również na tym, że cała nasza piątka znała się bardzo dobrze, bo kończyliśmy tę samą klasę Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Bielicach. Po dwudziestu latach o tyle było łatwiej, że wszyscy pracowaliśmy, szybko kupiliśmy sprzęt i zaczęliśmy grać. Znów zaczęliśmy od prostych kawałków, jednak pewnego dnia przyszedł czas na dość ambitną muzykę - przeboje zespołu Dżem. Jeśli czegoś nie lubię w życiu – to na pewno słowa „covery”. Dlatego nie uważam, że graliśmy jakieś „covery”. To po prostu piosenki kultowej grupy, grane tak – jak potrafimy je zagrać. Oryginał jest tylko jeden i można go słuchać na koncertach. Pewnie, że trzeba się rozwijać jednak, jak ktoś chce posłuchać oryginału np. zespołu Dżem – to niech kupi sobie płytę. Cenię zespoły, które grają własną twórczość.

 

Próby odbywały się w Suchatówce?

Sala prób w Suchatówce „na ranczo” okazała się za ciasna, i pewnie po roku przenieśliśmy się do Domu Kultury w Wilczynie. Tam akurat, ponieważ większość chłopaków jest z tamtego terenu. Każdy z nich jest kimś: rolnik, mechanik, kierowca..., każdy ma swoje radości i smutki i jedną, wielką pasję  - muzykę. Tam w Wilczynie nasza pasja miała możliwość rozwinąć się profesjonalnie. Pasja do muzyki, i tamte wilczyńskie strony zaowocowały też w moim przypadku, poznaniem obecnej żony. Tak to się wszystko w życiu przeplata. Pierwszym publicznym występem był oczywiście koncert w Suchatówce. W sierpniu 2012 roku zagraliśmy na parafialnych dożynkach – przy kaplicy. To miejsce stało się niestety również póki co – miejscem ostatniego koncertu, zagranego rok temu podczas Światowych Dni Młodzieży. Mam jednak nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy mogli razem zagrać. Dla siebie, dla innych, dla drugiego człowieka. Ranczo Group – to dla mnie kilka lat wspaniałego i prawdziwego sensu życia. Życia,  w którym przyjaźń ważniejsza była od zdolności, umiejętności czy chorych ambicji występowania na światowych scenach. Czas pokaże.

Czy muzyka daje coś Tobie w społecznej działalności?

 

Muzyka w moim przypadku, to nie tylko pasaj do grania. Dzięki temu, że jeżdżę średnio 5 godzin dziennie samochodem - słucham muzyki. Ona wycisza, pozwala szerzej i głębie spoglądać na rzeczywistość. Obecnie gram dużo rzadziej - praktycznie tylko w niedzielę podczas mszy w suchatowskiej kaplicy – jednak dla mnie muzyka, to harmonia. Zresztą nie tylko muzyka – harmonia to przyroda, a przyroda to dla mnie kwiaty. Wróćmy do muzyki.  Muzyka pozwala zauważyć wiele więcej i tak, jak dźwięki układają się w harmonię, tak spojrzenie na świat staje się pełne prawdziwej harmonii. Muzyka, a przede wszystkim zespół muzyczny – pozwala mi zauważyć ogromną różnicę w życiu pomiędzy liderowaniem a dyktaturą. W pracy zawodowej zarządzam grupą osób, w życiu społecznym – sołectwem. Wiem jak ważne jest dziś być przewodnikiem, liderem – a nie dyktatorem. Jeśli życie, siła wyższa, czy dobry los obdarza cię takimi cechami, to dostrzegać będziesz w drugi człowieku przyjaciela, a nie wroga. Dlatego wiem, jak bardzo potrzeba dziś wszędzie - daleko i blisko – liderów, a nie dyktatorów. Właśnie to, też daje mi muzyka.

Twoje muzyczne marzenie?

Praktycznie jedno, choć najważniejsze. Móc, umieć i potrafić zarazić tą pasją wszystkie bez wyjątku, wspaniałe i kochane dzieciaki w Suchatówce. Nie boję się mówić o swoich marzeniach, dlatego tak bardzo chcę pomóc wszystkim dzieciakom w Suchatówce poznać prawdziwą wartość muzyki. Nie każdy  nich musi być muzykiem, nie każdy z nich musi grać na scenach wielkich miast. Nie to jest w życiu  i w muzyce najważniejsze. Grając na jakimkolwiek instrumencie odkrywasz harmonię dźwięków, a przez to harmonię życia. Częściowo już zaczynamy w naszej wiosce, było pierwsze spotkanie z perkusją, był karnawałowy bal z instrumentami. Chciałbym jednak bardzo i wiem, że mam na tyle siły, aby przekazać muzyczną pasję dzieciakom. Nie ja będę nauczycielem, wystarczy, że  zorganizuję im tę możliwość. Po co? Bo moje doświadczenie życia, wszystkie również najcięższe chwile tego życia, dużo lżej było mi przeżyć – właśnie  dzięki muzyce. Dlatego tak wiele jej zawdzięczam

Dziękujemy i życzymy byś spełnił to marzenie

(pp)

Suchatówka Sołectwo logo
bottom of page